на главную | войти | регистрация | DMCA | контакты | справка | donate |      

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
А Б В Г Д Е Ж З И Й К Л М Н О П Р С Т У Ф Х Ц Ч Ш Щ Э Ю Я


моя полка | жанры | рекомендуем | рейтинг книг | рейтинг авторов | впечатления | новое | форум | сборники | читалки | авторам | добавить



III. Tajemnica mojego go'scia

Nazajutrz o 'swicie ruszyli'smy w droge, porzucajac moje pierwsze schronisko. Na jednego z koni polozyli'smy caly nasz dobytek, spakowany do work'ow przerzuconych przez siodlo.

— Musimy zrobi'c 400–500 wiorst — spokojnie oznajmil m'oj nowy towarzysz niedoli, kt'ory nazywal sie wcale nie przemawiajacym do serca i rozumu imieniem — Iwan.

— No, to dlugo bedziemy jecha'c! — zawolalem.

— Nie dluzej niz tydzie'n, a moze i predzej bedziemy na miejscu — odparl Iwan.

Pierwsza noc spedzili'smy w lesie pod galeziami wysokiego, rozlozystego 'swierka. Byla to dla mnie pierwsza noc bez dachu nad glowa. A ilez takich nocy p'o'zniej spedzilem w ciagu mojej niesko'nczenie dlugiej wl'oczegi!

Dzie'n byl bardzo mro'zny, chyba nie mniej niz 35° R. Pod kopytami koni skrzypial 'snieg. Z cienkim dzwonieniem toczyly sie wybijane podkowami kawalki skrzeplego 'sniegu. Leniwie zrywaly sie z drzew cietrzewie i gluszce; nie 'spieszac sie, biegly z legowisk do krzak'ow zajace. Przed wieczorem podni'osl sie wiatr, wyl i szumial, naginajac wierzcholki drzew. Na dole jednak, w miejscach zakrytych od podmuch'ow wiatru, bylo cicho i spokojnie.

Zatrzymali'smy sie w glebokim wawozie, gesto poro'snietym drzewami i krzakami. Znale'zli'smy dawno zlamana sucha jodle, narabali'smy drzewa i przyrzadziwszy przy ognisku herbate, pokrzepili'smy sie.

Po kolacji Iwan przywl'okl z lasu dlugie, suche sosnowe kloce, 'sciosal je z jednej strony i polozyl jeden na drugi plaska strona. Wbiwszy klin pomiedzy kloce, wlozyl w otw'or troche rozzarzonych wegli. Ogie'n natychmiast zaczal szybko posuwa'c sie wzdluz kanalu pomiedzy klocami.

— Teraz bedziemy mieli ogie'n az do 'switu! — zawolal Iwan. — Jest to nasza syberyjska „najda”. My, poszukiwacze zlota, wl'oczac sie przez zime i lato w tajdze, zawsze 'spimy przy najdach. Wspaniale! Ale sami przekonacie sie!

Szybko narabal galezi 'swierka i z pomoca trzech drag'ow zrobil pochylona pod katem 'sciane, przed kt'ora o kilka krok'ow palila sie malym ogniem, wypalajac sie wewnatrz, najda. Nad ta 'sciana i nad ta najda rozpo'scieral sie namiot z szerokich galezi poteznego 'swierka. Narzucali'smy na 'snieg galezi i nakrywszy sie terlicami ukladali'smy sie do snu. Ku memu wielkiemu zdziwieniu Iwan rozebral sie do koszuli. Zauwazylem, ze sie spocil i co chwila wycieral czolo i szyje rekawem koszuli.

— Dobrze! Cieplo! — wychwalal Iwan nasze schronisko.

Wkr'otce tez bylem zmuszony zdja'c ubranie i zasnalem, nie nakrywajac sie kozuchem. Chociaz przez galezie 'swierka i 'sciany 'swiecily gwiazdy, a przede mna byla otwarta przestrze'n, gdzie szalaly mr'oz i wicher — lecz ta przestrze'n byla odgrodzona od nas cieplem, idacym od palacej sie najdy. Dopiero przed 'switem, gdy ognisko nasze dopalilo sie prawie do ko'nca, przykrylem sie kozuchem. Od tej nocy przestalem obawia'c sie mroz'ow. Przemarzlszy w ciagu dziennego marszu ogrzewalem sie znakomicie okolo najdy, zrzuciwszy z siebie ciezki kozuch i siedzac tylko w koszuli przy kubku goracej herbaty z sucharami.

Podczas wsp'olnej podr'ozy Iwan opowiadal mi o swojej dawnej wl'oczedze po g'orach i lasach Zabajkala w poszukiwaniu zlota. Opowiadania wiecznego wl'oczegi odznaczaly sie wielka zywo'scia i porywaly obfito'scia i barwno'scia niebezpiecznych przej's'c i ciezkiej walki z natura i lud'zmi. Iwan byl jednym z tych typ'ow „prospektor'ow”, kt'orzy po calym 'swiecie wykrywali najbogatsze poklady zlota, pozostajac bezdomnymi i ubogimi wl'oczegami. Zauwazylem, ze unikal opowiadania o tym, w jaki spos'ob z g'or Zabajkalskich dostal sie do tajgi jenisejskiej i zrozumialem od razu, ze w tym kryje sie jaka's tajemnica mego towarzysza. Nie pytalem go wiec o to.

Jednakze tajemnica ta wylonila sie pewnego dnia zupelnie niespodziewanie w calej swej surowej i strasznej rzeczywisto'sci.

Zblizali'smy sie juz do celu naszej podr'ozy. Caly dzie'n przedzierali'smy sie przez geste zaro'sla na brzegu wschodniego doplywu Jeniseju rzeki Many. Wszedzie mozna bylo zauwazy'c liczne 'sciezki, wydeptane przez zajace gniezdzace sie w krzakach. Te biale zwierzatka 'smigaly w gaszczu, uciekajac przed nami. Czasem widzieli'smy rudy ogon lisa, czajacego sie za kamieniami, a czyhajacego na zajace.

— Powiem wam co's — rzekl ponurym glosem Iwan. — Tu niedaleko wpada do Many mala rzeczka Niegnie'c; przy jej uj'sciu stoi maly domek. Jak my'slicie: tam zanocujemy, czy tez znowu przy ognisku spedzimy noc?

— Pojedziemy do tego domku! — zawolalem z rado'scia. — Potrzebuje nareszcie umy'c sie. Przeciez czarni jeste'smy od dymu najdy, jak Murzyni! Zreszta, mie'c dach nad glowa jest rzecza bardzo przyjemna!

Iwan ponuro spojrzal na mnie, lecz zgodzil sie.

Juz mrok zapadal, gdy zblizyli'smy sie do niewielkiej chalupy, stojacej tuz przy uj'sciu malej rzeczki Niegnie'c do bystrej i zimnej Many. Domek ten skladal sie z jednej malej izby o dw'och okienkach i o wielkim piecu. Obok domku staly spalona szopa i zburzona lodownia. Kloce i deski byly powyrywane i rozrzucone w nieladzie; wszedzie mozna bylo zauwazy'c stosy wykopanej ziemi i kamieni.

Zapalili'smy w piecu i zaczeli'smy przyrzadza'c strawe. Podczas kolacji Iwan napil sie spirytusu z flaszki „pozyczonej” od jednego z czerwonych zolnierzy i wkr'otce stal sie bardzo rozmowny.

Z jarzacymi sie oczyma i polyskujacymi zebami, wichrzac swa gesta, siwa czupryne, Iwan zaczal opowiada'c mi o jakim's wypadku w Zabajkalu, lecz raptownie zamilkl, z przerazeniem utkwil wzrok w ciemny kat chaty i szeptem zapytal:

— Co to? Szczur?

— Nic nie widzialem! — odparlem, ze zdziwieniem patrzac na swego towarzysza.

Zamilkl i ponuro spu'scil swa piekna, drapiezna glowe. Poniewaz nieraz w zadumie spedzili'smy dlugie godziny, nie zdziwilem sie wcale, ze milczymy. Lecz Iwan raptownie pochylil sie do mnie i goracym szeptem zaczal m'owi'c:

— Chce wam opowiedzie'c o pewnym wypadku! Mialem w Zabajkalu przyjaciela serdecznego. Byl zesla'ncem kryminalnym. Nazywal sie Gawro'nski. Duzo z nim razem las'ow i g'or zwiedzilem w pogoni za zlotem. Mieli'smy umowe, ze wszystko dzielimy na r'owne cze'sci pomiedzy soba. Lecz nagle Gawro'nski zniknal i dopiero po kilku latach dowiedzialem sie, ze jest w jenisejskiej tajdze, gdzie znalazl bogate poklady zlotego piasku. Wzbogacil sie i mieszkal w lesie samotnie, majac przy sobie tylko zone. P'o'zniej dowiedzialem sie, ze Gawro'nskich zabito…

Iwan znowu zamilkl, lecz wkr'otce z ciezkim westchnieniem ciagnal dalej: — To wla'snie jest chata Gawro'nskich. Tu mieszkal m'oj niewierny przyjaciel z zona i gdzie's tu, w lozysku tej rzeczki „wymywal” zloto z piasku i zwiru, lecz nikomu tego miejsca nie pokazal. Wszyscy chlopi okoliczni wiedzieli, ze Gawro'nski posiada kapitaly w banku i ze ciagle sprzedaje zloto rzadowi. Tu… w tej izbie Gawro'nscy zostali zamordowani.

Chlop wstal, wyciagnal z plonacego pieca dluga zagiew i pochyliwszy sie, o'swietlil grube, ledwie ociosane deski podlogi.

— Widzicie te plamy na deskach i tu na 'scianie? — zapytal drzacym od wzruszenia glosem. — Widzicie? To — krew Gawro'nskich…

Umarli, lecz nie wydali swojej tajemnicy. A zloto bylo w szachcie i w lodowni zakopane w wielkich glinianych garnkach. Lecz Gawro'nscy nic nie powiedzieli, nic, a przeciez torturowali'smy ich, ogniem palili'smy, palce wykrecali'smy, oczy wydlubywali'smy… A oni milczac umarli.

Cisnal palace sie drzewo w czarny otw'or pieca, rzucil sie na wznak na lawe i zdlawionym glosem mruczal:

— To opowiadali mi chlopi z tych okolic… Ale… czas juz spa'c!

P'o'zno w nocy slyszalem ciezkie westchnienia Iwana, cichy szept i niewyra'zne slowa. Widocznie wil sie na twardej lawie i palil fajke po fajce.

Si'odmego dnia wjechali'smy do gestego cedrowego lasu, rosnacego na zboczach g'orskich.

— Stad — obja'snil Iwan — do najblizszej siedziby ludzkiej 80 wiorst przez bagna i gesta tajge. Z rzadka tylko zabrnie tu jaki's zbieracz orzech'ow cedrowych, ale to moze sie zdarzy'c tylko na jesieni. Do tego czasu nie zobaczycie tu zywej duszy. Tu „zwierza” duzo, duzo ptactwa, duzo orzech'ow — mozecie latwo przetrwa'c zime. Widzicie te rzeczke? Jezeli zechcecie zobaczy'c ludzi, id'zcie z jej pradem, ona was doprowadzi do wsi…

M'oj tajemniczy towarzysz pom'ogl mi urzadzi'c nore w ziemi. Wynalazl dla mnie obalony przez burze olbrzymi cedr. Korzenie drzewa wyrwaly ziemie, czyniac gleboki i obszerny d'ol. Jedna 'sciane i dach tworzyl pie'n cedru, a 'sciany boczne — poprzeplatane w siatke korzenie. Uszczelnili'smy je galeziami, umocowawszy kamieniami i przysypawszy gruba warstwa 'sniegu. Od przodu „dom” m'oj byl zupelnie otwarty, lecz przed nim palila sie zbawienna najda. W tej to norze przezylem dwa najsurowsze zimowe miesiace bez ludzi, bez laczno'sci z calym 'swiatem, gdzie w tym czasie zachodzily doniosle wypadki. W tej mogile, pod korzeniami obalonego drzewa, w dziewiczym lesie, zylem w obliczu natury ze swoja trwoga o bliskich mi ludzi, ze swoja meka, zylem w ustawicznej walce o byt, o prawo przezycia jeszcze jednego dnia.

Iwan odjechal nazajutrz, pozostawiwszy dla mnie worek suchar'ow i kilka kawalk'ow cukru. Nigdy wiecej nie spotkalem tego czlowieka.

Pozostawil po sobie wspomnienia jak najcieplejsze. Doznalem od tego „zab'ojcy i kata Gawro'nskich” duzo dowod'ow wielkiej dobroci, zrozumienia cudzej duszy i wrazliwo'sci nadzwyczajnej.


II. Tajemniczy przyjaciel | Zwierzęta, ludzie, bogowie | IV. Walka o zycie